Przed 20 docieramy przed
moja kamienicę. O ile taką ruderę można nazwać w ogóle kamienicą. Powybijane
szyby na parterze w mieszkaniu, obskurna elewacja, bądź jej brak prawdę mówiąc.
Nie owijając w bawełnę to prawie getto.
- Zaraz, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
- Pracujesz w mojej firmie. Zdobycie
Twojego adresu to żaden problem.
- Hmm. To może masz mój numer telefonu,
znasz datę urodzenia i pewnie jeszcze numer buta?
- Twój numer to 798-788-257, urodziny masz
w listopadzie, a numer buta to pewnie 38.
Normalnie mnie zamurowało. Szok na mojej
twarzy musiał być widoczny.
- Bawisz się w jakiegoś stalkera? Mam się
zacząć bać?
- Hehehe. Z mojej strony nie masz się czego
obawiać. Ale jak by wymagała tego sytuacja, to bym Cię znalazł nawet na końcu
świata.
To Jego spojrzenie. Musze się otrząsnąć, bo
jeszcze coś mnie weźmie, a to nie czas na romans. Zwłaszcza nie z Nim.
- Dzięki za odwiezienie. Wiem, że straciłeś
swój czas.
- Nie ma sprawy, to dla mnie przyjemność, a
nie problem.
- Do jutra.
- Do jutra Weroniko.
I odjechał. Dziwny widok.
On, milioner w wypasionym samochodzie odwodzi na totalne zadupie szczerze
powiedziawszy taką szarą myszkę jak Ja. Taki kontrast. Musze przestać o tym
myśleć, bo w głowie zacznie mi się jeszcze tworzyć historia o kopciuszku ze mną
w roli głównej. Nie ma co, trzeba wracać do rzeczywistości. I z takim zamiarem
idę w stronę mojej kamienicy.
Mieszkam w dwupokojowym
mieszkaniu, o ile można to tak nazwać. Mamy dwa pokoje, małą łazienkę oraz mały
salonik połączony z kuchnią. Mieszkanko z zewnątrz wygląda jak rudera, ale w
środku starałam się wprowadzić klimat spokoju i bezpieczeństwa. Na szczęście
zaoszczędziłam trochę grosza z poprzedniej pracy i udało mi się odremontować
trosze mieszkanie. W sumie, aby tu mieszkać z Kubą musiałam zapewnić mu godny
poziom życia. Przynajmniej dzięki tutejszym lumpeksom i wyprzedażom udało mi
się uzyskać poziom przybliżony do zamierzonego. Ale w sumie nie od razu Rzym
zbudowali.
W domu jest ciemno, czyżby
Kuba jeszcze nie wrócił z treningu? Już późno, powinien już dawno wrócić.
- Kuba?
- Werka?
Słyszę głos wydobywający się z Jego pokoju.
Zdenerwowana idę z obawą, że coś się stało. W pokoju tez jest ciemno, więc
zapalam światło. Kuba siedzi skulony na łóżku ze spuszczoną głową.
- Co się stało?
- Nic.
- Popatrz na mnie i powiedz co się stało.
Twardo mówię do Niego i podnoszę mu twarz.
- Co Ci się stało?
Ma rozcięty łuk brwiowy i podbite oko.
- Nic takiego. To wypadek.
- Mów bo inaczej to załatwimy.
Kuba wie, że ze mną to nie
przelewki. Wie, że zawsze może na mnie liczyć i zawsze mu pomogę. W końcu
jestem Jego siostrą. Jeżeli będzie trzeba, to pójdę za nim w ogień. Ale
szczerość jest u Nas priorytetem.
- Dobra, już Ci powiem.
- To słucham.
- Gdy wróciłem z treningu koszykówki, pod
blokiem stał samochód Cichego. Jak zobaczyłem auto to chciałem jak najszybciej
wejść do kamienicy, ale okazało się, że jeden z jego goryli stał na klatce. Chciałem
go wyminąć, ale zahaczyłem plecakiem o klamkę i się wywaliłem. Powiedzieli, że
Cichy tęskni za Tobą i nie może doczekać się spotkania.
Kurwa mać! Co za dupek! Co
On sobie wyobraża, aby nachodzić 15-letniego chłopca, w dodatku mojego brata.
Przecież to jeszcze dziecko. Przecież wszystko już załatwiałam z cichym.
- Spokojnie Kuba. Ja to załatwię. Wszystko wyjaśnię
i będzie dobrze.
Staram się go uspokoić,
przytulam go i czekam jak uśnie. Wiem, że ostatnie wydarzenia miały na niego
ogromny wpływ i ostatnie czego teraz potrzebuje to interwencja Cichego. Już On
mnie popamięta. Wściekła jak osa, łapię kurtkę i cicho wychodzę z mieszkania.
Już ja mu dam interwencję. Popamięta mnie cham jeden.
Kieruje swoje kroki do
baru Nefil. Tandetna speluna ze striptizerkami i facetami, którym ślina na
widok biustu cieknie aż do podłogi. Na bramce stoi jeden z Jego goryli.
- Damian, gdzie Czarek?
- Nie ma szefa.
- Wiem, że jest. Więc zaprowadź mnie do
Niego, albo taki spektakl Ci tu zrobię, że policja z całej okolicy się zjedzie!
- Dobra, dobra. Nie chcemy tu występów.
Jest w swoim biurze.
- I co, takie to było trudne?
Mówię to z ironią mijając
go w drzwiach. Zmierza do tego zapyziałego dupka. Nawet nie myślę aby pukać. Z
impetem otwieram drzwi i to co widzę wzbiera mi na wymioty.
Wielki Czarek alias Cichy siedzi rozwalony
na kanapie, a jedna z jego dziewczyn klęczy przed nim i nie owijając w bawełnę
operuje Jego sprzętem.
- Dobra, mała masz przerwę.
Wstaje z klęczek i się odwraca. Jest
zagubiona i zawstydzona, szybko wychodzi delikatnie zamykając za sobą drzwi.
- Ty serca nie masz?! Ta mała ma może z 16
lat?
- Jak tatuś zaciągnął długi, to trzeba je teraz
jakoś spłacić kochana.
- Apropo. Jak śmiesz nasyłać swoich goryli
na mojego brata do cholery? Co ty sobie wyobrażasz? Mówiłam ci, że kasę dam Ci
po 10, jak dostane pensję. Tak jak ustalaliśmy
- No wiem, co ustalaliśmy.
- To jak wiesz, to dlaczego?
- Kochana, aby pamięć Cię nie zawiodła.
- Pamięć mam świetną, zwłaszcza, że będę
spłacać dług u Ciebie chyba do emerytury.
- Skarbie, mówiłem Ci, że jak chcesz
szybciej spłacić długi, to możesz u mnie pracować w weekendy…
- O nie! Nie będę jedną w twoich tancerek,
które oddają się kasę! Tak nisko jeszcze nie upadłam!
- Dobra Werka. A teraz na spokojnie. Nie
proponuje Ci takiej posady. Jedna z barmanek wpadła ze swoim alfonsem i nie
może już u mnie pracować. W weekendy mamy tu spory ruch, więc będziesz pracować
przy barze, a nie tańczyć na scenie. Ponadto pomogłabyś przy rozliczaniu kasy,
tym młodym nie można ufać. A ja zejdę Ci po 500zł długu za każdy weekend.
- Zastanowię się i dam Ci znać. A co się
stało? Tyle kasy za weekend? Znalazłeś może swoje serce, czy może okruszki zostały
z Twojego sumienia?
- Serca nie mam już od dawna, a moje
sumienie to tylko mit, legenda. Jak będziesz u mnie barmanką to mam wrażenie,
że zyski będę miała minimum dwa razy większe. Taka ślicznotka to zachęta jak
nic innego. Ale spokojnie, będziesz nietykalna kochana. Tylko szybko podejmij
decyzje. Masz czas do piątku, jak się zdecydujesz to przyjdź w piątek na 20.
Potem propozycja wygasa.
Muszę się nad tym
zastanowić. Dług do spłaty jest ogromny, ledwo udało mi się uratować
mieszkanie. Propozycja Czarka nie jest taka znów najgorsza. W końcu chodzi oto,
aby jak najszybciej spłacić to zobowiązanie.
- Ok. Dam Ci znać.
- Nie martw się Werka. Wiem, że jest Ci
ciężko, ale bardziej nie mogę zejść Ci z długu, bo bym stracił twarz. Darowałem
Ci odsetki i odroczyłem spłatę, ustaliliśmy raty dla ciebie możliwe do spłaty.
Gdybyś się zgodziła być ze mną kocico to bym anulował dług i byłoby po
wszystkim. Ale jak nie chcesz to nie. Wiesz, że trzeba płacić za błędy ojca.
I tu ma rację. To nie Jego wina, tylko
mojego ojca. Nie ja powinnam się teraz martwić kasą, mieszkaniem, czy edukacją
i wychowaniem brata. To Jego wina. A teraz ja muszę z tym żyć.
- Dobra Czarek, będę w piątek o 20. Ale
ostrzegam. Jeszcze raz tkniecie mojego
brata to zrobię Wam tu taki show i fajerwerki, jak na 4 lipca w Stanach.
- Spoko kociaku. A teraz spadaj do domu,
jest już późno. Damian Cię odwiezie, stoi na brance.
- Ok. Na razie.
- Pa kochana, do piątku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz