- Musze zacząć wszystko od początku.
Urodziłam się tu w Lublinie. Mieszkałam z rodzicami i bratem w kamienicy, tej w
której mieszkam teraz. Z taką różnicą, że kiedyś było to miejsce pełne radości,
miłości i spokoju. I było nasze…
- Cala kamienica należała do Was?
- Tak…
- Ale przecież teraz…
- Właśnie. Jeśli chcesz wiedzieć co
się stało to musisz dać mi mówić. Jak mi będziesz przerywał to mogę się nie
odważyć kontynuować.
Mówię to i upijam większy łyk wina z
kieliszka. Kamil uśmiecha się i prosi abym kontynuowała.
- Jak już wspomniałam, kamienica
należała do Nas, ale mieszkaliśmy tylko na piętrze. Parter wynajmowaliśmy trzem
rodzinom, między innymi rodzinie Czarkowi. Nie byliśmy bogaczami, ale mogliśmy
sobie pozwolić na takie rarytasy jak wycieczki poza miasto, markowe ciuchy.
Mama nie musiała pracować, a tata był współwłaścicielem jakiejś firmy
zajmującej się sprowadzaniem aut z zagranicy. Interesy prowadził z przyjacielem
Danielem, do którego miał zaufanie, więc był spokojny. Nie mieliśmy zbytnio na co narzekać. Nawet jak
tata miał gorszy okres w pracy, to kasa była z wynajmu, a ja dorabiałam sobie w
okolicznej kawiarni. Praca była w sam raz dla szesnastolatki, a ja miałam
jakieś swoje oszczędności. I tak leciało spokojnie. Jak skończyłam liceum i
poinformowałam rodziców, że dostałam, się na studia do Wrocławia to byli w
szoku.
Byli przekonani, że zostanę w Lublinie i będę studiować na tutejszej
uczelni. Musieli zrozumieć, że chcę rozpocząć dorosłe życie, popełniać błędy,
podejmować własne decyzje. Po jakimś czasie to zrozumieli, przynajmniej tak
mówili, ale ja i tak wiedziałam swoje.
Gdy wyjeżdżałam były łzy i wzruszenie,
jak to matki mają w zwyczaju. Ojciec poklepał mnie po plecach, a mały Kubuś
upomniał mnie abym się ciepło ubierała i jadła śniadania. Kochany brzdąc był z
Niego. Na samo wspomnienie robi mi się ciepło w sercu.
Gdy byłam na ostatnim roku studiów
dowiedziałam się, że u taty w pracy coś się dzieje. I nie koniecznie jest to
coś dobrego. Ponoć firma miała jakieś problemy związane ze sprowadzaniem aut i
z pomocą przyszedł im niejaki Igor Washinkov, diler samochodowy z Rosji. Pomoc tak
naprawdę przyszła w ostatniej chwili i udało się uratować firmę, w zamian za
pozycję cichego wspólnika w firmie. I tak zostało i przez jakiś czas było ok. Potem
zaczęło się piekło…
- Spokojnie. Wszystko jest już dobrze.
- Nigdy nie będzie dobrze, to zmieniło
wszystko. Po jakimś czasie współpracy z Igorem zaczęły się problemy. Okazało
się, że Igor przemycał w autach narkotyki.
Policja wykryła handel i wszystko
ruszyło: policja, prokuratura, zeznania, sprawdzanie ksiąg i rachunków. Po
prostu jakiś horror. A wszystko było na ojca i Daniela. Okazało się, że Igor
nie jest nigdzie wpisany w dokumentacji, że ma jakiekolwiek powiązania z firmą.
Więc w ostateczności firma została zamknięta, a ojciec wraz z Danielem zostali
aresztowali na rok oraz obciążeni kosztami w wysokości ponad 500 tysięcy
złotych. Skutkiem tego musieliśmy sprzedać kamienicę i się zapożyczyć. Niestety
żaden bank nie chciał nam dać kredytu, w końcu nie mieliśmy żadnej zdolności
kredytowej. Mama znalazła pracę jako kucharka w szkolnej stołówce, a ja z Kubą
żyliśmy w nieświadomości z ogromu problemów jakie nas dopadły. Mama była
zmuszona zapożyczyć się u szemranego gościa o niezbyt dobrej opinii – Żylety…
-
Co?! Przecież to najgorsze ścierwo! Szuja, która zdziera z ludzi ostatnie
pieniądze i nalicza horrendalnie wysokie procenty!
-
Wiem. Ale wiesz, każdy orze jak może. A my musieliśmy jakoś wyjść z tego dołka.
Nikt nie spodziewał się dalszym problemów. Po roku ojciec wyszedł z więzienia,
wiadomo, takie miejsce zmienia człowieka. Znalazł jakąś pracę w warsztacie
samochodowym, znał się na tym to jakoś dawał radę. Pewnego dnia w progu naszego
mieszkania zjawił się Żyleta z propozycja nie do odrzucenia. Mój ojciec miał
pracować dla Niego w zamian za niższe procenty związane z pożyczką. Ojciec w
sumie nie miał wyjścia. Bo albo by się nie zgodził i Żyleta by Nas wykończył
finansowo, albo mógł się zgodzić mając nadzieję, że będzie dobrze. Wybrał
mniejsze zło i pracę dla Żylety. Ojciec zaczął się wdrażać i po jakimś czasie
był jednym z Jego zaufanych ludzi. Po pewnym czasie ojciec stres związany z
pracą ojciec zaczął wyładowywać w domu, na mnie, na mamie i na Kubusiu. Nie raz
mi się oberwało jak wracałam na wakacje do domu. Jak kiedyś nie wróciłam na
czas to gorzko to odpokutowałam. Niestety okazało się, że jedna z akcji
zaplanowana przez Żyletę była pułapką i go aresztowali. Myśleliśmy, że to
koniec. Wszyscy byli pewni, że to wina mojego ojca i wykonali wyrok. Pewnego
dnia rodzice wracali z grilla i mieli wypadek samochodowy, zginęli na miejscu.
Gdy zadzwoniła do mnie policja właśnie pakowałam swoje rzeczy w pudla. Chciałam
zrobić wszystkim niespodziankę powrotem do Lublina. To był najgorszy dzień w
moim życiu. Okazało się, że Kuba został wzięty przez pogotowie opiekuńcze.
Nawet nie wiem jak się znalazłam w Lublinie. Szybko załatwiałam sprawy związane
z Kubą, nie chciałam aby spędził tam choćby minutę więcej niż to nieuniknione.
Potem musiałam się zająć pogrzebem rodziców. Ledwo pamiętam tamten czas. Byłam
na autopilocie. Miałam wrażenie, że jak zacznę myśleć to pęknę, a nie mogłam
sobie na to pozwolić.
Wszystkie
niezbędne przygotowania do pochówku, pogrzeb, dokumentacja związana z moją
opieką nad Kubą i inne durne moim zdaniem rzeczy zajęły ponad trzy tygodnie i
pochłonęły większość moich oszczędności. Rodzice nie mieli ubezpieczenia, jak
się później okazało. Pewnego dnia, jak byłam pewna, że Kuba już śpi siadłam i
po prostu płakałam. Tama puściła. Straciłam rodziców, miałam teraz pod opieką
Kubę. Choć mając 26 lat, musiałam stać się wzorem dla Kuby. Być odpowiedzialna.
Być jego podporą.
Tak
naprawdę nie wiedziałam zbytnio od czego zacząć. Gdy już mi trochę przeszło,
zaczęłam układać plan:
1 .
zrobić remont, warunek konieczny, aby zapewnić
odpowiedni poziom życia dla Kuby
2 .
załatwić formalności w szkole Kuby
3 .
znaleźć pracę, w końcu za coś trzeba żyć, a
oszczędności już się kończą
4 .
skontaktować się z prawnikiem w celu dopięcia
wszelkich formalności
Nagle z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do
drzwi. Otwieram drzwi i zamieram na widok dwóch goryli, którzy mieli taki
uśmieszek, że miałam ochotę uciec z krzykiem. Okazało się, że to chłopaki
Żylety i przyszli, aby się rozliczyć z pożyczki. W tym momencie się o wszystkim
dowiedziałam. I to z takimi szczegółami, że wolałabym zapomnieć. Przełykam ślinę i się zastanawiam: Skąd ja mam wziąć ponad 400 tysięcy, które zostały do spłaty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz